Uderzyła mnie nauczycielka. Wspomnienia szkolnych lat. Część 1: Podstawówka
Szkoła, szkoła i po szkole. Tak można rzec tu i teraz. Z tego miejsca zapewniam, że jest to tekst szczery do bólu. O szkole i moich wspomnieniach. Bez cenzury - drogie panie nauczycielki, z którymi miałem tę nieprzyjemność się poznać, mam nadzieję, że to czytacie. Będą łącznie 3 części tego cyklu.W odcinku pierwszym - oczywiście szkoła podstawowa.
Oczywiście pragnę na wstępie także poinformować, że nie każdy nauczyciel, który mnie uczył, był zły. Nie, nic z tych rzeczy, bowiem spora ich liczba była naprawdę w porządku, gdzie widać było, że uczą nie tylko "za karę", ale i z jakiegoś pewnego mimo wszystko zainteresowania uczniem. To tak, aby niedomówień później nie było.
Część 1: Szkoła Podstawowa (2002-2008)
Do pierwszej szkoły trafiłem w roku 2002, oczywiście jako zwyczajny, nie wyróżniający się zbytnio z tłumu, 7-latek. Za dużego wyboru w Szczecinku (woj. zachodniopomorskie) to nie było, jeśli chodzi o podstawówki. Początkowo co prawda miałem nawet wraz z moją siostrą bliźniaczką chodzić do zupełnie innej placówki, ale wyszło ostatecznie inaczej. Wrzesień 2002 roku. Było ciepło, a ja cholernie się stresowałem, w końcu coś nowego, innego, nieznanego takiemu dzieciaczkowi. Była ze mną i moją siorką oczywiście mama, szliśmy "wężykiem" trzymając się za ręce z pozostałymi dziećmi z klasy, prowadziła wychowawczyni, z którą później będziemy się użerać do końca 3 klasy, ale o tym jeszcze wspomnę. Wracając do tego rozpoczęcia, to rodzice szli osobno, ale ja jeszcze bardziej się stresowałem, było mi mega smutno. Wreszcie dotarliśmy do klasy, tudzież sali lekcyjnej. Numer jej to 48. Nie napiszę teraz już oczywiście o jaką szkołę chodzi, ale w każdym razie nie jest to dziś żaden duży budynek. Od samego początku jakoś mi pani K. nie podpasowała, coś mi w niej nie leżało, nie wiem - ja to czułem, mimo, że miałem raptem ukończone 7 lat i 2 miesiące.
Początek nie był zły. Naprawdę. Mimo, że nieśmiały, to nie sprawiałem problemu. Stan "normalności" w tej szkole, zmienił się pewnego listopadowego bodajże dnia. Powiedziałem na lekcji coś głośniej do siostry, nie pamiętam. Nauczycielka się wkurzyła tak mocno o to byle gówno, że nakazała mi zostać za karę dodatkową godzinę i robić jakieś zadania, które i tak robiłem na zajęciach. W związku z tym, dziecko nie miało zbyt dużego wyboru. Zostałem. W pewnej chwili nauczycielka z wyraźnie podniesionym głosem nachyla się nade mną i mówi "Co z Tobą jest nie tak? Musisz przeszkadzać mi i reszcie?". Nie odpowiedziałem nic, taki byłem wtedy. Nie minęło zbyt dużo czasu i oprócz "Zrobisz wreszcie to zadanie?", zostałem... uderzony w twarz z tak zwanego "liścia", trafiła w jeden z policzków. To wcale nie było lekkie uderzenie, bowiem czułem wyraźnie, jak piecze. Do dziś to pamiętam. Nauczycielka K. to według mnie dno dna i osoba niegodna do pracy z uczniami z klas 1-3. Po prostu to nie dla niej, skoro taka agresja w niej panuje.
Zapytacie, czy mówiłem o tym komuś. Nie powiedziałem. Nie wiem, czemu. Po prostu ból minął i myślałem, że już git. Dopiero po długich latach powiedziałem, jak było.
Innego razu, już w klasie trzeciej zostałem poniżony do największych możliwych rozmiarów. Jako jedyny, powtarzam - jedyny - dostałem tak zwaną "kozią ławkę", która była odizolowana znacznie od reszty klasy, dosunięta dosłownie do samej ściany, pod tablicą. To było straszne. Zaczęły się dziać w szkole coraz większe cyrki. Jak sobie tak dzisiaj na to patrzę, to nie wiem, czy śmiać się, czy też płakać.
Uderzenie szkolne i ruchy frykcyjne...
Nauczycielka wierzyła 8-9-latkom we wszystko co mówią! Naprawdę. Jeden z uczniów z mojej klasy pewnego dnia podczas pracy plastycznej, jakieś wyklejanki czy coś (nauczycielka wyszła na chwilę gdzieś z sali lekcyjnej) przeciął sobie palca przypadkowo nożyczkami. Nie była to duża rana, ale krew była widoczna. Gdy wróciła nauczycielka, ten sam palant... powiedział jej, że to ja mu to zrobiłem, że przyciąłem mu palca, uwaga... drzwiami! I co? Nauczycielka go spławiła? A nic z tych rzeczy! Łyknęła wszystko, co jej naściemniał, mi wpisując uwagę do dzienniczka! Cholera, przecież to żałosne. Tak było więcej razy. Byłem po czasie uważany za tego złego, karany za nic, zacząłem coraz bardziej zamykać się w sobie. Nauczycielka nic mi nie pomagała. Chciałem już przejść do tej zasranej czwartej klasy. Szczerze. Siedzenie w specjalnej ławce i słuchanie ciągłych uwag...
Całość beznadziejności szkoły, dopełniła także... katechetka, która między innymi przygotowywała mnie do Komunii. Jednego dnia wyrzuciła mi moją gumę z ławki, choć jej nie jadłem (to te długie gumy były) i wrzuciła do kosza. Po czym chwyciła (!) za mój ciężki jak cholera plecak i... zaczęła wysypywać do kosza zawartość. Do kosza wpadły między innymi wycinanki, z których czasem korzystaliśmy na lekcjach, ale były bardzo słabe i szybko się "kruszyły". Ok, katechetka wysypała, część do śmietnika nie wpadła, została na podłodze obok niego, nie zamierzałem tego zbierać. Godzinę później mamy lekcję z wychowawczynią. Otrzymałem uwagę za... to, że niby naśmieciłem w sali, choć uczyniła to kobietka z religii... Fajnie, prawda? To nie koniec przeżyć z tą szkołą.
Klasy 1-3 zakończyłem bez żalu. Okazało się, że wychowawczyni z klasy 4-6, jest jeszcze gorszą mendą od tej poprzedniej. Tutaj, a jakże, znowu, pani K., potrafiła wmówić chore rzeczy do głowy gówniarza. Słuchajcie tego: Zostałem osądzony przez nią i pedagog o... to, że niby chciałem zgwałcić koleżankę z klasy na korytarzu szkolnym w czasie przerwy (to była klasa 4). Upadłem co prawda na nią, ale tylko dlatego, że idioci obok szturchali się, pchali i popchnęli mnie. Nic więcej nie miało miejsca. Wychowawczyni K., powiedziała mojej mamie, oczywiście działała jak burza, że - cytuję - "Stosował na koleżance ruchy frykcyjne". No kurwa, bez jaj. A pedagog nie lepsza: "Nie oglądacie w ukryciu filmów dla dorosłych? Wiesz, co to znaczy bzyknąć?". Pedagog na poziomie. Dno dna, gówno na kiju siedzące w szkole.
Tyle w tej kwestii, bo i same nauczycielki wiedziały, że nic się nie stało.
W klasie piątej, za moimi plecami, doszło do decyzji, że jestem... w innej klasie. Przyszedłem normalnie na lekcje, a klasa mi wręcza plan innej klasy i mówi "Od teraz tam chodzisz". Aha. Nie zgodziłem się oczywiście i do końca szkoły dotarłem. Z -500 punktów na koncie. Dodam, że owa nauczycielka była bardzo chamska i wredna nie tylko dla mojej osoby, bo i dla innych chłopaków także. Żegnała nas słowami "Uważajcie, bo w gimnazjum będą Wam spłuczki robili. Tam to normalne". Byłoby tego więcej w podstawówce, ale już mi się nie chce o tym wszystkim wspominać. Szkoda czasu. Oczywiście, poznałem tam także nauczycieli, którzy byli bardzo w porządku, ale te niektóre wredne, uczą tam do dziś. Niestety. Mam nadzieję, że to czytacie, bo tylko Wy wiecie, że to o Was. Może coś się w Was ruszy, a może już się zmieniłyście? Nie wiem tego już. Mam Was w dupie, drogie panie nauczycielki, które nie miały do mnie szacunku. Vice versa.
W każdym bądź razie to tyle na teraz. W drugim odcinku mini cyklu "Wspomnienia szkolnych lat", oczywiście gimnazjum. Tam też było ciekawie, ale w małym stopniu przez nauczycieli. Większy wpływ mieli tam uczniowie.
Czekam na Wasze komentarze i maile. Możecie znacie kogoś, kto też w podstawówce nie miał zbyt lekko? A może to właśnie Wy tak mieliście? Czekam.
Kiedy c.d serii o szkole?
OdpowiedzUsuń