Jak się żyje Polakom poza granicami naszego kraju?
Ostatnio napisałem artykuł na temat Polski oczami naszych obywateli. Tym razem zrobiłem kolejny krok i zapytałem kilka osób, które żyją poza granicami naszego kraju o to, dlaczego wyjechały, czym się zajmują i o inne tym podobne aspekty. Jesteście ciekawi rezultatów?
Wyjeżdżamy z kraju z różnych powodów. Jednym z nich (i najczęstszym) są finanse i możliwości. Nie ukrywajmy, w Polsce oba te aspekty, nie są zbyt zadowalające. Co innego w innych krajach. Wielu Polaków, którzy mieli wyjechać nawet na chwilę z kraju, już jednak zostawali poza granicami. Bo się przyzwyczaili, zakochali, spodobało im się słowem. I żyją. Żyją w różnych krajach krócej, inni dłużej. Z roku na rok, coraz więcej obywateli decyduje się na wyjazd do innego kraju. I ta sytuacja się zbyt szybko nie zmieni. Bo nie ma tak naprawdę powodu, by tak było. Polska sama w sobie nie zatrzyma wszystkich młodych ludzi. Teraz pieniądz jest niezwykle ważny. Poza granicami zarobki są inne. Wiadomo, ceny w sklepach często też zbyt przystępne nie są, jednak mimo wszystko stosunek zarobki-wydatki, jest na naprawdę zadowalającym poziomie. Ja póki co nie wyjechałem, ani też nie śpieszy mi się jakoś szczególnie do tego. Jednak wielu moich znajomych już w Polsce nie ma. Najczęściej wyjeżdżali do Anglii, Niemiec i Holandii.
Coraz popularniejsze są też kierunki w stronę Danii czy Norwegii, bowiem i tam zarobki poszybowały sporo w górę.
Co jeszcze jest ważne w innych krajach, co sprawia, że tak chętnie tam wyjeżdżamy? Chociażby na przykład opieka medyczna. Wszelakie instytucje są rzeczywiście inaczej nastawione niż w Polsce. To akurat wiadomo nie od dziś. To są ważne aspekty.
Nie lubię, gdy ktoś pisze, że Polacy, którzy wyjeżdżają z kraju, nie są patriotami i koniec. Patriotyzm nie ma przecież tutaj nic do rzeczy, a jedno nie łączy się z drugim. Być patriotą, to nie znaczy mieszkać w Polsce. Prawda? No właśnie.
Zdobyłem sporo wypowiedzi różnych ludzi. Są to, co ciekawe, same kobiety. Są one z naprawdę przeróżnych krajów - od Danii, przez Armenię, do Argentyny. Kierunki są przeróżne. Sami zobaczycie, a w zasadzie przeczytacie, co ciekawego, mają do opowiedzenia moje rozmówczynie. Zachęcam także do klikania w linki do stron dziewczyn. Na pewno traficie na same ciekawe treści. Wszystkim bardzo dziękuję.
Mam również nadzieję, że ten tekst posłuży wielu osobom, które mają jakieś zastrzeżenia dotyczące wyjazdu za granicę. Nie ma się w sumie czego bać, sami jesteśmy kowalami własnego losu. I tylko my sami będziemy się rozliczać ze swoich własnych decyzji. Pamiętajmy to. Nie będę się jakoś specjalnie tutaj rozpisywał, bo nie o to chodzi. Sam w sobie ten post jest już mega długi i będzie to spora lektura, jednak zaznaczam, że warto. Warto usiąść, przeczytać i wyciągnąć wnioski. Będę wdzięczny za udostępnienia i komentarze.
A teraz już delektujcie się wypowiedziami moich gości. A jest ich łącznie 16. Ja już nie przynudzam ツ
Zuzanna Kwiatkowska (NIEMCY)
Mieszkam w Bremie od trzech lat, wyjechałam tam zaraz po maturze na studia. Powodów było tak naprawdę kilka- pomysł przewijał się już odkąd skończyłam 13 lat i poszłam do gimnazjum dwujęzycznego z niemieckim. W liceum ten profil kontynuowałam- zdawałam maturę dwujęzyczną, która uprawnia do studiowania "jako Niemiec" bez dodatkowych elementów rekrutacji. Drugą kwestią było to, że w okresie dwóch ostatnich klas liceum miałam sporo osobistych problemów, które po prostu sprawiły, że czułam, że muszę uciec ze swojego obecnego środowiska i zacząć gdzie indziej z "czystą kartą". Na koniec jeszcze doszedł fakt, że nie dostałam się na informatykę na Politechnice Poznańskiej, a na Uniwersytecie w Bremie już tak. W Poznaniu został mi tak naprawdę tylko plan B w postaci lingwistyki stosowanej- a po co mieć po studiach tylko język, jak można mieć język i coś jeszcze? Także po dość długich rozważaniach (ostateczną decyzję podjęłam pod koniec września, tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego), postanowiłam wyjechać. Na początku wszystko finansowali moi rodzice, potem oni mieszkanie, ja resztę, teraz, od kilku miesięcy, utrzymuję się już sama. Miałam na pewno szczęście, że zapewnili mi łatwiejszy start, ale faktem jest, że w Niemczech jest zdecydowanie łatwiej się utrzymać niż w Polsce, mimo, że koszty życia są nieco wyższe. Tak naprawdę pracuję 20 godzin tygodniowo i nie ma absolutnie potrzeby, żeby więcej- mimo, że jest to obecnie praca na kasie. Powoli rozglądam się też za czymś w branży IT, bo po trzech latach studiów (nawet, jeśli mam na nich pewne zaległości) to już chyba czas.
Jak już przy studiach jesteśmy, to też warto wspomnieć, jak tu one wyglądają: mają zdecydowanie luźniejszą formę, niż to, co znam z Polski od mojej mamy, która jest nauczycielem akademickim. Z profesorami jesteśmy na "ty"- choć to podobno cecha charakterystyczna tylko mojego wydziału. Przedmioty możemy zdawać w dowolnej kolejności, tzn. Jeśli oblejemy coś o nazwie Praktische Informatik 1, to normalnie możemy robić w następnym semestrze Praktische Informatik 2- grunt, żeby ze wszystkim się zmieścić maksymalnie w 6 lat w przypadku studiów licencjackich i 2 w przypadku magisterskich. Natomiast po upływie tego czasu traci się możliwość uzyskania dyplomu z danego kierunku na terenie całego kraju.
Prawdopodobnie kończąc informatykę, byłabym w stanie znaleźć pewną, dobrze płatną pracę gdziekolwiek. Dwa lata temu poznałam jednak mojego chłopaka, który jest rodowitym Niemcem, więc raczej zostanę tutaj- próby nauczenia go chociaż podstaw polskiego spełzły na niczym. Nie wiem natomiast, czy koniecznie osiedlimy się na stałe w Bremie- ja osobiście wolałabym nieco bliżej granicy z Polską, bo chętnie częściej wpadłabym do domu.
Anna Hofstätter (AUSTRIA)
W Austrii żyje mi się dobrze, ponieważ pracując na etacie zarabiam tak, że mogę żyć godnie. Nie musimy ciągnąć po półtorej etatu, by móc pozwolić sobie na małe luksusy, np. wycieczka zagraniczna.
Mieszkam w Austrii już 13 lat. Przyjechałam we wrześniu 2004 roku, czyli dopiero od 3 miesięcy były otwarte granice. Wtedy jeszcze trzeba było mieć pozwolenie na pracę, by móc ją wykonywać.
Chciałam nauczyć się języka i po roku wrócić do kraju. Mój współlokator wybił mi to z głowy.
Właśnie wróciłam po dwudziestomiesięcznym macierzyńskim do pracy. Jestem fizjoterapeutką. Jestem zatrudniona w małej firmie zajmującej się rehabilitacją. By wykonywać zawód musiałam zdobyć uprawnienia, czyli tzw. nostryfikacje.
Lepsze płace, lepsze zaplecze socjalne, łatwiejszy dostęp do służby zdrowia. Najlepszy na świecie mąż - tubylec. Dlatego nie wyobrażam sobie powrotu do Polski. Wrosłam w ten kraj. Bardzo go lubię. Czuję, że to moje miejsce na świecie.
Wyjechałam, żeby nauczyć się języka i później tu mieszkać. Żyje mi się normalnie, pracuję jako pedagog w żłobku. Co jest tutaj lepsze niż w Polsce? Ludzie się uśmiechają, lepsze warunki do życia i ewentualna pomoc państwa, jeśli jest taka potrzeba. Nie planuję wrócić - mój mąż jest duńczykiem, nasz syn tu się urodził i myślę, że będzie miał lepsze warunki rozwoju niż w Polsce. Jeśli kogoś interesuje temat bycia rodzicem w Danii, zapraszam na mój blog.
Mieszkam we Włoszech od około roku. Wcześniej mieszkałam też w Hiszpanii. Pracuję jako nauczycielka i life coach. Mój mąż jest Włochem. Nie planowaliśmy wyjazdu do Włoch. Mąż był w Polsce już 10 lat. Mówi po polsku. Myśleliśmy o emigracji bardziej w kierunku Szwajcarii lub Luksemburga. Jednak przenieśliśmy się do Włoch. Ciężko jest mi powiedzieć, czy planuję wrócić kiedyś do Polski. Czasem bardzo tęsknię, szczególnie za rodziną, przyjaciółmi, moimi miejscami, jedzeniem, tradycjami. Jednak ogólnie zawsze uwielbiałam podróżować i interesowałam się innymi kulturami, dlatego też mieszkanie w międzynarodowym środowisku bardzo mi odpowiada. Myślę, że na starość wrócę, jeśli nie wcześniej. Ogólnie w Polsce jest wciąż żywy stereotyp włoskiego dolce vita. Jednak teraz jest kryzys i widać dużo biednych osób, bezdomnych, rodzin, które ledwo wiążą koniec z końcem. Poza tym, we Włoszech, jest bardzo duży problem z rasizmem, wysokie podatki i bezrobocie. Co jest lepsze niż w Polsce? Na pewno pogoda. Nawet teraz w październiku mamy słońce i 20 stopni. Poza tym dbanie o siebie, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Ubieranie się z klasą. Jedzenie jest bardzo dobre, ale nie powiem, że lepsze, bo mi też bardzo smakuje polskie. Włosi są bardzo zarozumiali i uważają, że we wszystkim są najlepsi, a w kuchni to już w ogóle. Jeśli chodzi o biurokrację i politykę, to tak samo jak w Polsce - masakra. Lepszy jest system opieki zdrowotnej. Wyższy poziom leczenia.
W Holandii znalazłam się w czerwcu 2010 roku. Przyjechałam tutaj za mężem, który do kraju tulipanów zawitał dwa lata wcześniej. Początkowo mieszkaliśmy w bungalosie na ośrodku wypoczynkowym. Gdy byłam w zaawansowanej ciąży, udało nam się znaleźć mieszkanie do wynajęcia. Mieszkaliśmy przy głównej ulicy średniej wielkości miasteczka na I piętrze za sklepem LIDL. Po półtora roku udało nam się kupić własny dom i tak od 4 lat się urządzamy.
Jestem bardzo zadowolona z opieki medycznej i dentystycznej. Nie rozumiem ludzi, którzy jeżdzą leczyć się do Polski i wydają na to pieniądze, skoro co miesiąc płacą ubezpieczenie zdrowotne.
Śmieje się, że na mnie ubezpieczalnia nie zarabia, bo ja sporo choruję. Nie dam złego słowa powiedzieć na lekarzy czy pielęgniarki, bo mogę się w tym roku popisać trzykrotnym pobytem w szpitalu i dwoma operacjami. Wszystko na wysokim poziomie.
Wbrew temu, co się mówi o lekarzach rodzinnych, że podają na każde schorzenie paracetamol, trafiłam idealnie na rodzinnego i zawsze, jeśli to przechodzi jego kompetencje, odsyła do specjalisty do szpitala. I nigdy nie miałam z tym żadnych problemów. Całą trójką chodzimy do tutejszego dentysty i jesteśmy bardzo zadowoleni, a syn z każdej wizyty wychodzi z małą zabawką, za bycie dzielnym pacjentem. Oprócz standardowej stawki za ubezpieczenie z opieką dentystyczną, nie zdarzyło się nam byśmy musieli dopłacać za leczenie zębów. Dlatego zawsze mnie dziwi, jak ktoś jedzie do Polski wyleczyć zęby i płaci grube setki na stomatologa, jak tutaj wszystko jest na bardzo wysokim poziomie. Jak kilka lat temu powiedziałam swojemu ulubionemu dentyście, że dla mnie szokiem jest kładzenie się na płasko podczas zabiegów dentystycznych, bo w Polsce tego nie ma (ja w swojej rodzinnej miejscowości się z tym nie spotkałam), to mi powiedział, że tutaj to standard od 20 lat.
Nie mamy ciśnienia na polskie sklepy, choć nie powiem, że uwielbiamy kiszone ogórki czy pierogi. Ale nie mamy tak, że co sobotę koniecznie musimy iść do polskiego sklepu, bo mi śmietana holenderska nie pasuje i innej nie zjem.
Kuchnia różni się diametralnie, ale ja jestem otwarta na inne kuchnie i chętnie testuję nowe, także holenderskie przepisy.
Syn chodzi do holenderskiej szkoły, razem z innymi dziećmi z okolicy. Bardzo szybko oswoił się z językiem i ma bardzo duży zasób słów. Generalnie, jeśli używam na co dzień holenderskiego lub angielskiego, mało kto wie, że jestem z Polski i się bardzo dziwi. Bo mało naszych rodaków mówi po angielsku, a po holendersku to już mniejszość. Rok temu miałam przyjemność poznać pana, który mieszka tutaj od 15 lat i zamiast holenderskiego, używa niemieckiego. Jak to mój mąż mówi, są to Ślązacy z niemieckim paszportem i zamiast mówić po niemiecku, mówią po śląsku i uważają, że tak właśnie brzmi niemiecki. Oczywiście nie chcę generalizować.
W Danii mieszkam od półtora roku. Mój narzeczony dłużej. Poznaliśmy się, gdy już studiował w Danii, w niewielkim mieście na wyspie Falster. Po półtora roku związku na odległość zdecydowaliśmy, że widzimy swoją przyszłość w Danii. On miał obiecaną pracę w zawodzie, ja miałam znaleźć zajęcie bez problemu, bo rzekomo w okolicy brakowało nauczycieli angielskiego. Wystarczyło, żebym poduczyła się języka. Taki był plan.
Plan ten z hukiem nie wypalił. Narzeczony nie dostał tamtej pracy. Przez pół roku próbowaliśmy przetrwać – do tej pory nie wiem, jak nam się to udało i robi mi się słabo, kiedy wspominam tamten czas. Mój pobyt właściwie nie był do końca zgodny z prawem. Wygasło mi ubezpieczenie, nie mogłam się zarejestrować jako obywatel UE mieszkający w Danii, bo do tego potrzebna jest praca albo pieniądze, a my nie mieliśmy ani jednego, ani drugiego. Nie mogłam w związku z tym podjąć nauki w szkole językowej, ani nawet się przeziębić.
Ale jakoś przetrwaliśmy, udało się. Narzeczony dostał pracę w polskiej firmie – niemającą nic wspólnego z jego wykształceniem i zainteresowaniami, ale (marnie) płatną. Zaczęłam się uczyć języka, miało być coraz lepiej... ale zatrzymało się na tym znośnym poziomie. Mamy dość. W maju wracamy do Polski.
W Danii dobrze się żyje Polakom, którzy nie mają wykształcenia, albo którzy mieli problem ze znalezieniem pracy w Polsce i udało im się tutaj dostać pracę fizyczną. Ewentualnie takim, którzy już na starcie dobrze znają duński. Może komuś, komu się przyfarci. Dania jest jednak mocno zamknięta na obcokrajowców. Pomoc imigrantom obejmuje wyłącznie uchodźców. W pośredniaku pan zmierzył mnie wzrokiem i powiedział, że mam szukać ogłoszeń w internecie. Że są jakieś firmy sprzątające. Inaczej mi nie pomoże.
Nikogo nie obchodzi nasze wykształcenie, ani co możemy zaoferować Danii. Narzeczony wysyłał CV do firm, które ogłaszały się po angielsku, które niby nie wymagały duńskiego, ale wiadomość zwrotna była zawsze taka sama. W wyścigu o posadę Duńczycy zawsze startują o wiele wcześniej i bez potu dobiegają na metę.
Są też mocno przekonani o swojej wyższości nad innymi narodami. Niesłychanie zadowoleni z siebie i tego, jak ich państwo cudownie działa. Niby przyjaźni, pomocni w codziennych relacjach, ale w rzeczywistości trzymający obcych na dystans.
A nam tęskno do czucia się jak u siebie. Tęskno do możliwości. Tęskno do polskiej kultury. I, oczywiście, przyjaciół i rodziny.
W ostatecznym rozrachunku to jest dla nas ważniejsze, niż dobry system w kraju, w którym marzniemy – i na zewnątrz, i wewnątrz.
Dlaczego przyjechałam? W wieku 18 lat, znalazłam się w grupie osób, które kończą liceum i nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić. Wtedy na mojej drodze pojawiła się okazja wyjazdu, to czemu nie. Pierwszy raz wyjechałam w 1996 roku, na tak zwany sezon, a od 2001 r. jestem już na stałe, obecnie z mężem i synkiem. Co ja robię? Pracuję w hucie na 50 procent, a resztę czasu wykorzystuję na swoją pasję, studia i zainteresowania. Małymi kroczkami rozpoczęłam prowadzenie dwóch fanpage: 1. Kobieta Ponad Granicami i 2. Coaching – uwalnianie trudnych emocji i odzyskanie spokoju na emigracji. Czy planuję wracać? Teraz nie, nie planujemy, jednak życie pisze różne scenariusze, najważniejsze w tym wszystkim, aby być świadomym, że jest się wolnym człowiekiem i zawsze mamy prawo zmienić zdanie. Co lepsze, co gorsze? Szczerze, czy da się porównać aż tak różne kraje? Ja staram się czerpać zarówno z tego, co nadal mi oferuje Polska, ale również daje mi Islandia. Tworzę swoją jakość. Jak jestem w Polsce, to tęsknię za Islandią, jak w Islandii, to myślami jestem z rodziną np. kiedy są święta, kiedy jesienią kasztany spadają, a one zawsze przypominają mi moich dziadków, kiedy bzy kwitną, hmm ten zapach.
Celem mojej emigracji były Niemcy. Były - bo zdecydowałam się wrócić po 5 latach. Zanim jednak przejdę do powodów, które zadecydowały o powrocie do Polski, opowiem parę słów o moim życiu za granicą.
W Niemczech robiłam tak naprawdę wszystko. Pracowałam (w różnych miejscach, ale głównie praca biurowa, inwentaryzacje lub roczny staż w jednym ze starostw niemieckich), studiowałam i po prostu żyłam. Miałam przyjaciół oraz swoje życie w Niemczech. Do dziś lubię ten kraj, lubię współpracować z Niemcami, bo uważam, że są bardzo konkretni i ułożeni. Mieszkając w Polsce pracuję w korporacji międzynarodowej, w której mam okazję pracować także z Niemcami. Jeśli chodzi o same Niemcy jako kraj, to podoba mi się tam jeszcze to, że ludzie patrzą głównie na siebie, a nie na innych. Mimo, że jest dużo biurokracji, to łatwiej załatwić wiele spraw. W miejscach publicznych, tj. sklepy, urzędy, spotykałam się w większości przypadków z pełnym profesjonalizmem. Nie musiałam się stresować, czy trafię na kogoś z dobrym czy złym humorem.
Decyzja o powrocie do Polski pojawiła się głównie z powodów prywatnych, ale kompletnie tego nie żałuje. Mimo, że uważam, że w Niemczech żyje się fajnie (szczególnie jak się zna bardzo dobrze język, jest się wciągniętym w kulturę niemiecką), to myślę, że swój kraj, to swój kraj. Uważam, że w Polsce też można osiągnąć wiele, szczególnie jeśli ma się bagaż doświadczeń, wykształcenie zagraniczne oraz perfekcyjną znajomość języka obcego. Jestem daleka od stwierdzenia, że tylko na Zachodzie można fajnie żyć i że jeśli nie ma się znajomości w Polsce, to jest się z góry przegranym. Owszem, w Polsce łatwiej, jeśli ktoś nas poleci w jakieś korporacji itp. Choć system poleceń do firm działa na całym świecie. Nie wyklucza to jednak tego, że jeśli nie mamy wujka z siatką znajomości, to nie mamy szansy na karierę. Wręcz przeciwnie. Znam bardzo dużo osób, które robią karierę, pracują na fajnych stanowiskach. Może i zarabiają mniej niż za granicą, ale nie zapominajmy o tym, że koszta życia na Zachodzie także są wyższe. Jasne, że są zawody w Polsce, w których ciężej jest o godne życie. I to jest niesprawiedliwe. Bo faktycznie pracując fizycznie za granicą mamy o wiele łatwiej. Tutaj Polska jest jeszcze do tyłu w porównaniu z krajami zachodnimi. Jednak w wielu innych aspektach Polska wcale nie jest w tyle, szczególnie w innych miastach, gdzie jest coraz więcej fajnych miejsc, które zachwycają także obcokrajowców. Organizowane jest wiele fajnych Eventów, które są wizytówką naszych miast oraz całego kraju. Zapraszając do Wrocławia (tutaj mieszkam) znajomych z zagranicy, jestem dumna z tego miasta i cieszę się, że moim gościom zawsze się tu podoba.
Niedawno stworzyłam też bloga, na którym planuję pisać między innymi o tym, co jest w Polsce fajne. Boli mnie często podejście wielu Polaków, którzy tylko krytykują nasz kraj lub wstydzą się w rozmowach z obcokrajowcami. Jeśli my sami nie będziemy uważać, że jest u nas fajnie, to ciężko będzie zdobyć uznanie za granicą.
Egipt już od 6 lat jest moim domem. Praktycznie codziennie świeci tu słońce, maksymalnie dwa razy w roku pada deszcz. Nikt się nigdzie nie śpieszy, na wszystko zawsze jest czas. Jeśli nie uda się czegoś zrobić dzisiaj, jutro też jest dzień. Ludzie są serdeczni i pomocni. Mnie traktują jak "swoją". Zdecydowałam się na wyjazd, bo powiedziano mi, że dopiero gdybym zamieszkała ze swoim egipskim mężem w jego kraju, poznałabym jego "prawdziwą twarz". Dwa razy nie trzeba było powtarzać. To była moja pierwsza wizyta w Egipcie. Do Polski nie planuję wrócić, bo jako Polka, która wyszła za mąż za Araba i ma półarabskie dzieci, nie jestem tam mile widziana przez wiele osób. Tutaj jest nasz dom. Tutaj pracujemy i wychowujemy dzieci w duchu miłości i szacunku do drugiego człowieka.
W Turcji pracuję od 2005 roku, najpierw byłam tu sezonowo, a po paru latach osiedliłam się na stałe. Przyjechałam pierwszy raz trochę z przypadku, o Turcji nie wiedziałam nic. Szukałam dla siebie jakiejś pracy po studiach (jestem kulturoznawcą), zależało mi na wyjeździe za granicę żeby zdobyć nowe doświadczenia, otrzaskać się z językiem, tylko że we Francji trudno było w tamtych czasach z legalną pracą dla Polaków (francuski był wtedy moją pasją). Dowiedziałam się, że jest możliwość wyjazdu do Turcji do pracy sezonowej w jednym z kurortów nad Morzem Śródziemnym, jako polskojęzyczny sprzedawca w sklepie. Wiele nie myśląc zdecydowałam się wyjechać. Wtedy też założyłam bloga Tur-tur Blog: Polka w Turcji, którego prowadzę do dzisiaj. Na miejscu w wyniku rozmaitych perturbacji w firmie zatrudniającej trafiłam jako pracownik-tłumaczka do łaźni w "polskim" hotelu, następnie byłam rezydentką i pilotką wycieczek, czego nigdy nie planowałam. Spodobało mi się na tyle, że postanowiłam po powrocie do Polski porządnie się przeszkolić, zdać państwową licencję pilota i wrócić już z inną firmą. Tak też zrobiłam. Poza pracą która stała się moją wielką pasją Turcja zafascynowała mnie swoją różnorodnością, kontrastami które do dzisiaj mnie fascynują (religia i świeckość, tradycja i nowoczesność, Europa i Azja). Samodzielnie uczyłam się języka, pracowałam i podróżowałam, moje przygody opisywałam na blogu, i już nie wyobrażałam sobie po kolejnej zimie nie wrócić na sezon do pracy w Turcji. Po 3 latach takiego kursowania między Polską a Turcją poznałam fajnego faceta, który od kilku miesięcy jest moim mężem.
Życie uczuciowe to był na pewno ważny aspekt, dla którego zdecydowałam się jednak przeprowadzić "na serio" do Turcji, męczyło mnie już ciągłe życie na walizkach. Turystyka pozostała moim zawodem, po 6 latach w zawodzie rezydenta i pilota wycieczek na różnych stanowiskach i w różnych firmach zdecydowałam z ówczesnym chłopakiem otworzyć biuro podróży które do dziś prowadzimy. Jednocześnie zajmuję się też pisaniem o Turcji i popularyzacji niestereotypowej wiedzy o tym kraju w Polsce, publikuję artykuły, nagrywam filmy, współtworzę przewodniki, jestem współautorką książki "Turcja. Półprzewodnik obyczajowy" wydanej z także żyjącą w Turcji Polką w ramach self-publishingu.
W Turcji żyje mi się dobrze, mam to szczęście że mieszkam w najcieplejszym regionie kraju, nad Morzem Śródziemnym, w popularnym 300-tysięcznym kurorcie Alanya. Mamy tu doskonałą pogodę przez cały rok, bliskość gór i morza, dostęp do świeżych owoców i warzyw, pyszne jedzenie - co na pewno wpłynęło na moje zdrowie i podejście do życia. Turcy są przyjaźni w stosunku do obcokrajowców, zresztą ludzie z całego świata coraz częściej się tutaj osiedlają. Jesteśmy akceptowani. i to też ułatwia życie. Podoba mi się też wszechobecny optymizm, brak pośpiechu, chociaż ciągle walczę z odkładaniem spraw "na wieczne jutro" i brakiem zorganizowania które widać u Turków. Jako Poznaniance nawet po tych niemal 13 latach trudno się do tego przyzwyczaić.
Czy planuję powrót? Na razie nie, mimo ostatnich zawirowań politycznych dobrze nam tutaj, osobiście czuję się bezpiecznie i swobodnie i widzę jak Turcja się zmienia na plus w ciągu tych kilkunastu lat mojego pobytu. Co prawda wraz z mężem mamy swój wymarzony kraj do emigracji - Australię - gdzie spędziliśmy kilka miesięcy, ale na razie zostajemy tutaj. Jednak niewątpliwą zaletą mieszkania w Turcji jest też bliskość do Polski, za którą - dokładniej za rodziną i przyjaciółmi - oczywiście tęsknię (tylko 3 godziny samolotem).
Cześć, nazywamy się Edyta i Grzegorz i od kilku lat mieszkamy w Londynie.
Nasz kierunek nie był przypadkowy. Oboje dobrze znamy angielski, dodatkowo - w razie potrzeby - mogliśmy zawsze liczyć na pomoc znajomych, tam mieszkających. Londyn to wielkie miasto, pełne możliwości - a bezrobotny tam jest tylko ten, kto bardzo chce.
Pracujemy na budowie, Grzegorz jest inżynierem, ja natomiast asystentem inżyniera. Głównie współpracujemy z Rumunami i Albańczykami, którzy - tak jak my, polacy 15 lat temu - przyjechali tu wzbogacić swój portfel. Londyn rozwija się bardzo intensywnie, więc i placów budowy jest pełno, a tym samym i miejsc pracy dla nas.
Londyn ma wiele zalet i wad, a życie w nim jest na tyle inne, niż to pozostawione w Krakowie, że nie da się go porównać. Jak wspomniałam wcześniej, Londyn to miasto możliwości. Można tu łatwo zrobić karierę, a także łatwo się przebranżowić. Łatwiej też jest wspinać się po szczeblach kariery, bez względu na specjalizację.
Lubimy go za duży wybór produktów, tak do jedzenia jak i zwykłych przedmiotów codziennego użytku. Lubimy tzw. "funciaki", w których można zaopatrzyć się w podstawowe produkty do kuchni czy łazienki - dobrych firm - jedynie za funta. Lubimy fakt, że można tam być indywidualistą. Wyglądać jak się chce. Jeździć do pracy w biurze na hulajnodze, a na zakupy do Tesco w pidżamie. Nikt na to nie zwraca uwagi, nikt krzywo nie patrzy, nikt nie wytyka palcami.
Uwielbiamy ścisłe centrum Londynu, które jest naprawdę piękne. Połączenie tradycji z nowoczesnością. Mnóstwo darmowych atrakcji: parki, muzea czy galerie sztuki. Na początku nie mogliśmy w to uwierzyć. Wszędzie tego typu atrakcje są płatne, a tu można je zwiedzić za darmo. Jak więc tego nie lubić? Kolejną rzeczą, którą lubimy są tanie ubrania i jedzenie. Niektóre produkty potrafią być tańsze niż w Polsce. Ma to też swoje wady. Najtańsze są często produkty najmniej wartościowe, dlatego w Londynie spotkamy wiele osób otyłych.
Lubimy fakt, że możemy latać taniej niż z Krakowa. Dzięki super promocjom byliśmy za 10 funtów w Kolonii, Dublinie czy za 20 w Nicei. Niestety są też rzeczy, których nie lubimy.
Nie lubimy ciągłego pędu. To miasto jest w ciągłym biegu, wszyscy się spieszą. Biegiem do pracy, biegiem na lunch, wysokie tempo pracy, biegiem do domu, godzina w zatłoczonym metrze, szybka kolacja i do spania. Rano biegim do pracy... itd.
Kolejną rzeczą, której nie lubimy są koszty utrzymania. Każdy myśli, że osoby mieszkające za granicą mają tyle pieniędzy, że nie wiedzą co z nimi robić. Takie osoby od razu wysłała bym, aby pomieszkały trochę właśnie w Londynie. Ceny wynajmu mieszkań są bardzo wysokie, i choć cena produktów spożywczych jest niska, podobnie jak ubrania (nie markowe) to jednak ta pierwsza potrafi "zjeść" większą część dochodów. Na sam koniec zostawię rzeczy, które lubimy i nie lubimy równocześnie.
Nie lubimy metra, ale nie samego w sobie, tylko ciągłego tłoku w środku. W godzinach szczytu, główne linie jeżdżą z częstotliwością co 1-2 minuty, a wagony i tak są wiecznie pełne. Jeśli byśmy mieli lepszą alternatywę, w ogóle nie korzystalibyśmy z tego środka komunkacji. Poza godzinami szczytu jest lepiej i wówczas docenia się fakt, jak szybko można pokonać całkiem duże odległości. Londyńskie metro ma ponad 10 lini, którymi swobodnie możemy przemieszczać się z jednego końca miasta na drugi.
Kolejna rzecz to multikulturowość. Mamy znajomych z Rumuni, Litwy, Mołdawii, Pakistanu, Indii czy Bangladeszu i każda znajomość jest dla nas ważna. Niestety jednak nie zawsze jest tak fajnie, a ta mieszanka kultur i nacji z całego świta to nie same zalety. Ten temat jest jednak dość ciężki, więc zostawimy go bez większego komentarza. Ostatnią rzeczą, którą zarówno lubimy jak i nie, jest samo życie na emigracji. Z jednej strony satysfakcja, ciekawa praca, możliwości, z drugiej strony tęsknota za rodziną, znajomymi. Taka jednak była nasza decyzja, wiedzieliśmy na co się piszemy. Nie narzekamy więc. A kiedy wracamy? Przyzwyczailiśmy się już do tego pytania. Nie ma jednak na nie odpowiedzi. Sami nie wiemy i na razie się nad tym nie zastanawiamy. Może za rok, może za 10 lat, a może za tydzień? Pozdrawiamy i zapraszamy do zwiedzania Londynu i okolicy!
Od niemal dwóch miesięcy mieszkam w stolicy Armenii, Erywaniu. Samo miasto zachwyca umiarkowanie, ale jest przepięknie położone na Wyżynie Armeńskiej – wystarczy, że przejdę jakieś 300 metrów i mogę podziwiać Ararat. O samym Erywaniu napisano już całkiem sporo, ale mnie niezmiennie zachwyca i szokuje to, że miasto jest o dwadzieścia dziewięć lat starsze od Rzymu! Odwiedziny w Armenii to zatem prawdziwa gratka dla miłośników kultury (bardzo) antycznej.
Życie obcokrajowca w Erywaniu jest umiarkowanie trudne. Przede wszystkim wszyscy usiłują mówić do mnie po rosyjsku, którego nie znam (w Armenii rosyjski wciąż jest drugim językiem urzędowym). Ogromną tajemnicą jest dla mnie również komunikacja miejska – wszystkie autobusy, marszrutki i trolejbusy opisane są po ormiańsku, a rozkład jazdy czy mapki pozostają w tym kręgu kulturowym rozwiązaniem ideowo obcym, przez co jednym z moich tegorocznych postanowień noworocznych będzie nauka samodzielnego przemieszczania się.
Na plus na pewno zaliczam to, że Ormianie są bardzo przyjaźni i gościnni, co bardzo pomaga mi w zaaklimatyzowaniu się oraz motywuje do nauki języka, który jest moim zdaniem dość koszmarny. W samym Erywaniu działa również, podobno całkiem prężnie, Polskie Towarzystwo Kulturalne, do którego niedługo zamierzam się wybrać.
Dlaczego wybrałam tak egzotyczny kierunek i zamiast na Zachód za chlebem pojechałam na Wschód (za winem :D)? Odpowiedzialność za to ponosi mój mąż z importu. Jemu nie podobało się w Polsce, a mi podobało się w Armenii, więc decyzja o przeprowadzce przyszła mi całkiem łatwo.
Na chwilę obecną jestem umiarkowanie aktywna, uczę się ormiańskiego i pracuję jako copywriter (moja zdalna forma zatrudnienia również była istotna podczas decyzji o przeprowadzce), planuję również zaangażować się we wspomnianą polonię oraz wolontariat.
W Armenii, poza widokami, uwielbiam kuchnię. Większość produktów jest doskonałej jakości, w sklepie bez problemu można kupić świeże zioła, takie jak czerwona bazylia czy estragon, a tradycyjne dania kuchni ormiańskiej są bardzo smaczne! Polecam zwłaszcze sery i wino z granatów.
Na chwilę obecną nie planujemy powrotu do Polski.
Kasia Matzko Wulfsberg (DANIA)
Kamila Olszewska-Frontino (WŁOCHY)
Anna Szczurek (HOLANDIA)
Jestem bardzo zadowolona z opieki medycznej i dentystycznej. Nie rozumiem ludzi, którzy jeżdzą leczyć się do Polski i wydają na to pieniądze, skoro co miesiąc płacą ubezpieczenie zdrowotne.
Śmieje się, że na mnie ubezpieczalnia nie zarabia, bo ja sporo choruję. Nie dam złego słowa powiedzieć na lekarzy czy pielęgniarki, bo mogę się w tym roku popisać trzykrotnym pobytem w szpitalu i dwoma operacjami. Wszystko na wysokim poziomie.
Wbrew temu, co się mówi o lekarzach rodzinnych, że podają na każde schorzenie paracetamol, trafiłam idealnie na rodzinnego i zawsze, jeśli to przechodzi jego kompetencje, odsyła do specjalisty do szpitala. I nigdy nie miałam z tym żadnych problemów. Całą trójką chodzimy do tutejszego dentysty i jesteśmy bardzo zadowoleni, a syn z każdej wizyty wychodzi z małą zabawką, za bycie dzielnym pacjentem. Oprócz standardowej stawki za ubezpieczenie z opieką dentystyczną, nie zdarzyło się nam byśmy musieli dopłacać za leczenie zębów. Dlatego zawsze mnie dziwi, jak ktoś jedzie do Polski wyleczyć zęby i płaci grube setki na stomatologa, jak tutaj wszystko jest na bardzo wysokim poziomie. Jak kilka lat temu powiedziałam swojemu ulubionemu dentyście, że dla mnie szokiem jest kładzenie się na płasko podczas zabiegów dentystycznych, bo w Polsce tego nie ma (ja w swojej rodzinnej miejscowości się z tym nie spotkałam), to mi powiedział, że tutaj to standard od 20 lat.
Nie mamy ciśnienia na polskie sklepy, choć nie powiem, że uwielbiamy kiszone ogórki czy pierogi. Ale nie mamy tak, że co sobotę koniecznie musimy iść do polskiego sklepu, bo mi śmietana holenderska nie pasuje i innej nie zjem.
Kuchnia różni się diametralnie, ale ja jestem otwarta na inne kuchnie i chętnie testuję nowe, także holenderskie przepisy.
Syn chodzi do holenderskiej szkoły, razem z innymi dziećmi z okolicy. Bardzo szybko oswoił się z językiem i ma bardzo duży zasób słów. Generalnie, jeśli używam na co dzień holenderskiego lub angielskiego, mało kto wie, że jestem z Polski i się bardzo dziwi. Bo mało naszych rodaków mówi po angielsku, a po holendersku to już mniejszość. Rok temu miałam przyjemność poznać pana, który mieszka tutaj od 15 lat i zamiast holenderskiego, używa niemieckiego. Jak to mój mąż mówi, są to Ślązacy z niemieckim paszportem i zamiast mówić po niemiecku, mówią po śląsku i uważają, że tak właśnie brzmi niemiecki. Oczywiście nie chcę generalizować.
Aleksandra Patoka (IRLANDIA)
W Irlandii dobrze mi się żyje. Jestem w niej ponad dwa lata z przerwami. Szansa na wyjazd trafiła się z dnia na dzień. Byłam w III klasie technikum i stwierdziłam, że to taka szansa, że warto zaryzykować i spróbować żyć za granicą. Jestem kucharzem i skończyłam technikum gastronomiczne. Niestety praca jest dosyć ciężka, ale z czasem da się przyzwyczaić. W Irlandii moim zdaniem żyje się prościej. Wszyscy żyją wolniej. Standard życia jest o wiele wyższy niż w Polsce, dlatego jest tutaj dużo młodych osób. Sama jeszcze nie zdecydowałam się, czy wrócę czy nie. Cały czas się zastanawiam czy będzie to dla mnie lepsze zostać tu czy wrócić.
Aleksandra Sitarz (DANIA)
Plan ten z hukiem nie wypalił. Narzeczony nie dostał tamtej pracy. Przez pół roku próbowaliśmy przetrwać – do tej pory nie wiem, jak nam się to udało i robi mi się słabo, kiedy wspominam tamten czas. Mój pobyt właściwie nie był do końca zgodny z prawem. Wygasło mi ubezpieczenie, nie mogłam się zarejestrować jako obywatel UE mieszkający w Danii, bo do tego potrzebna jest praca albo pieniądze, a my nie mieliśmy ani jednego, ani drugiego. Nie mogłam w związku z tym podjąć nauki w szkole językowej, ani nawet się przeziębić.
Ale jakoś przetrwaliśmy, udało się. Narzeczony dostał pracę w polskiej firmie – niemającą nic wspólnego z jego wykształceniem i zainteresowaniami, ale (marnie) płatną. Zaczęłam się uczyć języka, miało być coraz lepiej... ale zatrzymało się na tym znośnym poziomie. Mamy dość. W maju wracamy do Polski.
W Danii dobrze się żyje Polakom, którzy nie mają wykształcenia, albo którzy mieli problem ze znalezieniem pracy w Polsce i udało im się tutaj dostać pracę fizyczną. Ewentualnie takim, którzy już na starcie dobrze znają duński. Może komuś, komu się przyfarci. Dania jest jednak mocno zamknięta na obcokrajowców. Pomoc imigrantom obejmuje wyłącznie uchodźców. W pośredniaku pan zmierzył mnie wzrokiem i powiedział, że mam szukać ogłoszeń w internecie. Że są jakieś firmy sprzątające. Inaczej mi nie pomoże.
Nikogo nie obchodzi nasze wykształcenie, ani co możemy zaoferować Danii. Narzeczony wysyłał CV do firm, które ogłaszały się po angielsku, które niby nie wymagały duńskiego, ale wiadomość zwrotna była zawsze taka sama. W wyścigu o posadę Duńczycy zawsze startują o wiele wcześniej i bez potu dobiegają na metę.
Są też mocno przekonani o swojej wyższości nad innymi narodami. Niesłychanie zadowoleni z siebie i tego, jak ich państwo cudownie działa. Niby przyjaźni, pomocni w codziennych relacjach, ale w rzeczywistości trzymający obcych na dystans.
A nam tęskno do czucia się jak u siebie. Tęskno do możliwości. Tęskno do polskiej kultury. I, oczywiście, przyjaciół i rodziny.
W ostatecznym rozrachunku to jest dla nas ważniejsze, niż dobry system w kraju, w którym marzniemy – i na zewnątrz, i wewnątrz.
Magdalena Marcjaniak (ISLANDIA)
Anna Wilczyńska (NIEMCY)
Celem mojej emigracji były Niemcy. Były - bo zdecydowałam się wrócić po 5 latach. Zanim jednak przejdę do powodów, które zadecydowały o powrocie do Polski, opowiem parę słów o moim życiu za granicą.
W Niemczech robiłam tak naprawdę wszystko. Pracowałam (w różnych miejscach, ale głównie praca biurowa, inwentaryzacje lub roczny staż w jednym ze starostw niemieckich), studiowałam i po prostu żyłam. Miałam przyjaciół oraz swoje życie w Niemczech. Do dziś lubię ten kraj, lubię współpracować z Niemcami, bo uważam, że są bardzo konkretni i ułożeni. Mieszkając w Polsce pracuję w korporacji międzynarodowej, w której mam okazję pracować także z Niemcami. Jeśli chodzi o same Niemcy jako kraj, to podoba mi się tam jeszcze to, że ludzie patrzą głównie na siebie, a nie na innych. Mimo, że jest dużo biurokracji, to łatwiej załatwić wiele spraw. W miejscach publicznych, tj. sklepy, urzędy, spotykałam się w większości przypadków z pełnym profesjonalizmem. Nie musiałam się stresować, czy trafię na kogoś z dobrym czy złym humorem.
Decyzja o powrocie do Polski pojawiła się głównie z powodów prywatnych, ale kompletnie tego nie żałuje. Mimo, że uważam, że w Niemczech żyje się fajnie (szczególnie jak się zna bardzo dobrze język, jest się wciągniętym w kulturę niemiecką), to myślę, że swój kraj, to swój kraj. Uważam, że w Polsce też można osiągnąć wiele, szczególnie jeśli ma się bagaż doświadczeń, wykształcenie zagraniczne oraz perfekcyjną znajomość języka obcego. Jestem daleka od stwierdzenia, że tylko na Zachodzie można fajnie żyć i że jeśli nie ma się znajomości w Polsce, to jest się z góry przegranym. Owszem, w Polsce łatwiej, jeśli ktoś nas poleci w jakieś korporacji itp. Choć system poleceń do firm działa na całym świecie. Nie wyklucza to jednak tego, że jeśli nie mamy wujka z siatką znajomości, to nie mamy szansy na karierę. Wręcz przeciwnie. Znam bardzo dużo osób, które robią karierę, pracują na fajnych stanowiskach. Może i zarabiają mniej niż za granicą, ale nie zapominajmy o tym, że koszta życia na Zachodzie także są wyższe. Jasne, że są zawody w Polsce, w których ciężej jest o godne życie. I to jest niesprawiedliwe. Bo faktycznie pracując fizycznie za granicą mamy o wiele łatwiej. Tutaj Polska jest jeszcze do tyłu w porównaniu z krajami zachodnimi. Jednak w wielu innych aspektach Polska wcale nie jest w tyle, szczególnie w innych miastach, gdzie jest coraz więcej fajnych miejsc, które zachwycają także obcokrajowców. Organizowane jest wiele fajnych Eventów, które są wizytówką naszych miast oraz całego kraju. Zapraszając do Wrocławia (tutaj mieszkam) znajomych z zagranicy, jestem dumna z tego miasta i cieszę się, że moim gościom zawsze się tu podoba.
Niedawno stworzyłam też bloga, na którym planuję pisać między innymi o tym, co jest w Polsce fajne. Boli mnie często podejście wielu Polaków, którzy tylko krytykują nasz kraj lub wstydzą się w rozmowach z obcokrajowcami. Jeśli my sami nie będziemy uważać, że jest u nas fajnie, to ciężko będzie zdobyć uznanie za granicą.
Ola Wysocka (HOLANDIA)
Żyje się bardzo dobrze. Wydaje mi się, że o wiele łatwiej niż w Polsce. Zaczęłam wyjeżdżać jak miałam 18 lat na wakacje i spodobało mi się życie za granicą. Do Holandii wyjechałam, żeby zarobić na wolontariat w Danii/Afryce, ale po kilku miesiącach postanowiłam zostać. Mam własna firmę, jestem konsultantem snu dla dzieci i niemowląt (Tinysleepyhead.com). Co mi się tu podoba to to, że ludzie mogą robić, co chcą, być kim chcą i nikomu to nie przeszkadza. Każdy się odnajdzie w Amsterdamie, dla każdego jest miejsce.
Ewelina Mierzejewska (ARGENTYNA)
Tak naprawdę nigdy nie zdecydowałam się na przyjazd do Argentyny. To Argentyna zawsze znajdowała mnie, a dokładnie jej przeotwarci mieszkańcy w różnych krajach Ameryki Południowej. Argentyńczycy bardzo dużo podróżują po innych krajach Ameryki Południowej. Najczęściej są to ludzie zmęczeni kapitalistycznym stylem życia i szukający wolności. Wiele osób podróżuje w Vanach (typu camping) lub szuka innych miejsc, bardziej słonecznych do założenia swojej działalności gospodarczej.
Wiele lat mieszkałam w Ekwadorze, gdzie miałam wspaniałą pracę, misję i niesamowitą przyrodę. Byłam niesamowicie zaprzyjaźniona z Kolumbią ze względu na przyjaciół, pasji do życia i oczywiście zabawy. Nie miałam ochoty wracać do Europy. Europa wydawała mi się smutnym i za bardzo uporządkowanym światem po tylu latach mieszkania w latynoamerykańskim bałaganie. Tym bardziej, że ten latynoski nieład spodobał mi się tak bardzo, że zaczęłam widzieć w nim świetną zabawę, przygodę i emocje.
Wybrałam się w tak zwaną podróż życia, czyli odkrywanie i szukanie pomysłu na siebie. Zaczęłam w Kolumbii, przejechałam Peru, Meksyk i Gwatemalę. Argentyna nie była mi po drodze, gdyż ma opinie najdroższego kraju Ameryki Południowej i bardzo Europejskiej otoczki. Wylądowałam w Buenos Aires, gdzie miałam zamieszkać i najbardziej mnie zaskoczyło, że to wszystko prawda co się o niej mówi poza granicami. Buenos Aires to szerokopasmowe autostrady, wysokie budynki, sklepy i restauracje w Europejskim stylu i te twarze. Już nie byłam białą kropką w tłumie jak to było w Ekwadorze, Gwatemali lub Peru, tylko normalną i anonimową osobą. Bardzo mi się to podoba w Argentynie, że mogę się czuć jak u siebie. Nie czuję różnic, które czułam w innych krajach. Ze względu na spojrzenia i typy zachowań.
Zaczynając to pisać uświadomiłam sobie, że mieszkam w Danii już 4 lata, a miały być maksimum 2... Przyjechałam z końcem października 2013 roku. Przyjechałam do Danii po obronie pracy magisterskiej, rzuciłam pracę w marketingu, gdyż mój chłopak mieszkał tu i pracował już od pół roku i to głównie dlatego się zdecydowałam. Mieliśmy plan, żeby zarobić i wracać do Polski. Niestety na początku nie było łatwo, zderzyłam się z brutalną rzeczywistością imigranta. Moje doświadczenie i edukacja nie pozwoliły mi na znalezienie pracy w zawodzie. Ale bardzo wysokie zarobki, mili ludzie i to pewne poczucie bezpieczeństwa, które zapewnia ci państwo robi swoje. Życie w Dani jest przyjemne, ułożone, nie musisz się wiele martwić. Nie bez przyczyny Duńczycy są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Gdy stracisz pracę możesz liczyć na pomoc w szukaniu nowej i zasiłek na tyle wysoki, by żyć nadal normalnie. Opieka medyczna jest bardzo dobra. Nie trafiłam też nigdy na nieuczciwych pracodawców, wszyscy mili i przyjacielscy. Kraj bardzo ładny i zadbany. Szanują się nawzajem i respektują swoje prawa. Tylko ta pogoda... Trochę za dużo deszczu, szaro, wietrznie, ale lato w tym roku było super- wypadło w środę.
Niestety jakby wspaniale nie było to ciągle się tęskni... Za rodziną, za przyjaciółmi, za domem... Tylko raz spędziłam święta poza domem, te pierwsze w Danii i już więcej bym nie chciała. Dania nie stała się moim domem i przypuszczam, że nigdy się nim nie stanie.
Przyjechałam z powodu chłopaka, ale już od roku jestem tutaj sama. Teraz stoję przed decyzją dotyczącą powrotu do Polski lub wyjazdu do innego kraju. Czy żałuję? Nie, mimo że raczej w Danii nie zostanę wiele się tutaj nauczyłam. Na pewno w jakimś stopniu ich sposobu na szczęście, by się nie martwić na zapas, bo wszystko się ułoży. Tej umiejętności tworzenia ciepłej, szczęśliwej atmosfery- Hygge. By pamiętać co jest w życiu najważniejsze, spędzać dużo czasu z bliskimi i cieszyć się z małych rzeczy.
Wiele lat mieszkałam w Ekwadorze, gdzie miałam wspaniałą pracę, misję i niesamowitą przyrodę. Byłam niesamowicie zaprzyjaźniona z Kolumbią ze względu na przyjaciół, pasji do życia i oczywiście zabawy. Nie miałam ochoty wracać do Europy. Europa wydawała mi się smutnym i za bardzo uporządkowanym światem po tylu latach mieszkania w latynoamerykańskim bałaganie. Tym bardziej, że ten latynoski nieład spodobał mi się tak bardzo, że zaczęłam widzieć w nim świetną zabawę, przygodę i emocje.
Wybrałam się w tak zwaną podróż życia, czyli odkrywanie i szukanie pomysłu na siebie. Zaczęłam w Kolumbii, przejechałam Peru, Meksyk i Gwatemalę. Argentyna nie była mi po drodze, gdyż ma opinie najdroższego kraju Ameryki Południowej i bardzo Europejskiej otoczki. Wylądowałam w Buenos Aires, gdzie miałam zamieszkać i najbardziej mnie zaskoczyło, że to wszystko prawda co się o niej mówi poza granicami. Buenos Aires to szerokopasmowe autostrady, wysokie budynki, sklepy i restauracje w Europejskim stylu i te twarze. Już nie byłam białą kropką w tłumie jak to było w Ekwadorze, Gwatemali lub Peru, tylko normalną i anonimową osobą. Bardzo mi się to podoba w Argentynie, że mogę się czuć jak u siebie. Nie czuję różnic, które czułam w innych krajach. Ze względu na spojrzenia i typy zachowań.
Monika Loboz (DANIA)
Zaczynając to pisać uświadomiłam sobie, że mieszkam w Danii już 4 lata, a miały być maksimum 2... Przyjechałam z końcem października 2013 roku. Przyjechałam do Danii po obronie pracy magisterskiej, rzuciłam pracę w marketingu, gdyż mój chłopak mieszkał tu i pracował już od pół roku i to głównie dlatego się zdecydowałam. Mieliśmy plan, żeby zarobić i wracać do Polski. Niestety na początku nie było łatwo, zderzyłam się z brutalną rzeczywistością imigranta. Moje doświadczenie i edukacja nie pozwoliły mi na znalezienie pracy w zawodzie. Ale bardzo wysokie zarobki, mili ludzie i to pewne poczucie bezpieczeństwa, które zapewnia ci państwo robi swoje. Życie w Dani jest przyjemne, ułożone, nie musisz się wiele martwić. Nie bez przyczyny Duńczycy są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Gdy stracisz pracę możesz liczyć na pomoc w szukaniu nowej i zasiłek na tyle wysoki, by żyć nadal normalnie. Opieka medyczna jest bardzo dobra. Nie trafiłam też nigdy na nieuczciwych pracodawców, wszyscy mili i przyjacielscy. Kraj bardzo ładny i zadbany. Szanują się nawzajem i respektują swoje prawa. Tylko ta pogoda... Trochę za dużo deszczu, szaro, wietrznie, ale lato w tym roku było super- wypadło w środę.
Niestety jakby wspaniale nie było to ciągle się tęskni... Za rodziną, za przyjaciółmi, za domem... Tylko raz spędziłam święta poza domem, te pierwsze w Danii i już więcej bym nie chciała. Dania nie stała się moim domem i przypuszczam, że nigdy się nim nie stanie.
Przyjechałam z powodu chłopaka, ale już od roku jestem tutaj sama. Teraz stoję przed decyzją dotyczącą powrotu do Polski lub wyjazdu do innego kraju. Czy żałuję? Nie, mimo że raczej w Danii nie zostanę wiele się tutaj nauczyłam. Na pewno w jakimś stopniu ich sposobu na szczęście, by się nie martwić na zapas, bo wszystko się ułoży. Tej umiejętności tworzenia ciepłej, szczęśliwej atmosfery- Hygge. By pamiętać co jest w życiu najważniejsze, spędzać dużo czasu z bliskimi i cieszyć się z małych rzeczy.
Marta Abd Elsamie (EGIPT)
Egipt już od 6 lat jest moim domem. Praktycznie codziennie świeci tu słońce, maksymalnie dwa razy w roku pada deszcz. Nikt się nigdzie nie śpieszy, na wszystko zawsze jest czas. Jeśli nie uda się czegoś zrobić dzisiaj, jutro też jest dzień. Ludzie są serdeczni i pomocni. Mnie traktują jak "swoją". Zdecydowałam się na wyjazd, bo powiedziano mi, że dopiero gdybym zamieszkała ze swoim egipskim mężem w jego kraju, poznałabym jego "prawdziwą twarz". Dwa razy nie trzeba było powtarzać. To była moja pierwsza wizyta w Egipcie. Do Polski nie planuję wrócić, bo jako Polka, która wyszła za mąż za Araba i ma półarabskie dzieci, nie jestem tam mile widziana przez wiele osób. Tutaj jest nasz dom. Tutaj pracujemy i wychowujemy dzieci w duchu miłości i szacunku do drugiego człowieka.
Agata Bromberek (TURCJA)
Życie uczuciowe to był na pewno ważny aspekt, dla którego zdecydowałam się jednak przeprowadzić "na serio" do Turcji, męczyło mnie już ciągłe życie na walizkach. Turystyka pozostała moim zawodem, po 6 latach w zawodzie rezydenta i pilota wycieczek na różnych stanowiskach i w różnych firmach zdecydowałam z ówczesnym chłopakiem otworzyć biuro podróży które do dziś prowadzimy. Jednocześnie zajmuję się też pisaniem o Turcji i popularyzacji niestereotypowej wiedzy o tym kraju w Polsce, publikuję artykuły, nagrywam filmy, współtworzę przewodniki, jestem współautorką książki "Turcja. Półprzewodnik obyczajowy" wydanej z także żyjącą w Turcji Polką w ramach self-publishingu.
W Turcji żyje mi się dobrze, mam to szczęście że mieszkam w najcieplejszym regionie kraju, nad Morzem Śródziemnym, w popularnym 300-tysięcznym kurorcie Alanya. Mamy tu doskonałą pogodę przez cały rok, bliskość gór i morza, dostęp do świeżych owoców i warzyw, pyszne jedzenie - co na pewno wpłynęło na moje zdrowie i podejście do życia. Turcy są przyjaźni w stosunku do obcokrajowców, zresztą ludzie z całego świata coraz częściej się tutaj osiedlają. Jesteśmy akceptowani. i to też ułatwia życie. Podoba mi się też wszechobecny optymizm, brak pośpiechu, chociaż ciągle walczę z odkładaniem spraw "na wieczne jutro" i brakiem zorganizowania które widać u Turków. Jako Poznaniance nawet po tych niemal 13 latach trudno się do tego przyzwyczaić.
Czy planuję powrót? Na razie nie, mimo ostatnich zawirowań politycznych dobrze nam tutaj, osobiście czuję się bezpiecznie i swobodnie i widzę jak Turcja się zmienia na plus w ciągu tych kilkunastu lat mojego pobytu. Co prawda wraz z mężem mamy swój wymarzony kraj do emigracji - Australię - gdzie spędziliśmy kilka miesięcy, ale na razie zostajemy tutaj. Jednak niewątpliwą zaletą mieszkania w Turcji jest też bliskość do Polski, za którą - dokładniej za rodziną i przyjaciółmi - oczywiście tęsknię (tylko 3 godziny samolotem).
Edyta Stępień (ANGLIA)
Cześć, nazywamy się Edyta i Grzegorz i od kilku lat mieszkamy w Londynie.
Nasz kierunek nie był przypadkowy. Oboje dobrze znamy angielski, dodatkowo - w razie potrzeby - mogliśmy zawsze liczyć na pomoc znajomych, tam mieszkających. Londyn to wielkie miasto, pełne możliwości - a bezrobotny tam jest tylko ten, kto bardzo chce.
Pracujemy na budowie, Grzegorz jest inżynierem, ja natomiast asystentem inżyniera. Głównie współpracujemy z Rumunami i Albańczykami, którzy - tak jak my, polacy 15 lat temu - przyjechali tu wzbogacić swój portfel. Londyn rozwija się bardzo intensywnie, więc i placów budowy jest pełno, a tym samym i miejsc pracy dla nas.
Londyn ma wiele zalet i wad, a życie w nim jest na tyle inne, niż to pozostawione w Krakowie, że nie da się go porównać. Jak wspomniałam wcześniej, Londyn to miasto możliwości. Można tu łatwo zrobić karierę, a także łatwo się przebranżowić. Łatwiej też jest wspinać się po szczeblach kariery, bez względu na specjalizację.
Lubimy go za duży wybór produktów, tak do jedzenia jak i zwykłych przedmiotów codziennego użytku. Lubimy tzw. "funciaki", w których można zaopatrzyć się w podstawowe produkty do kuchni czy łazienki - dobrych firm - jedynie za funta. Lubimy fakt, że można tam być indywidualistą. Wyglądać jak się chce. Jeździć do pracy w biurze na hulajnodze, a na zakupy do Tesco w pidżamie. Nikt na to nie zwraca uwagi, nikt krzywo nie patrzy, nikt nie wytyka palcami.
Uwielbiamy ścisłe centrum Londynu, które jest naprawdę piękne. Połączenie tradycji z nowoczesnością. Mnóstwo darmowych atrakcji: parki, muzea czy galerie sztuki. Na początku nie mogliśmy w to uwierzyć. Wszędzie tego typu atrakcje są płatne, a tu można je zwiedzić za darmo. Jak więc tego nie lubić? Kolejną rzeczą, którą lubimy są tanie ubrania i jedzenie. Niektóre produkty potrafią być tańsze niż w Polsce. Ma to też swoje wady. Najtańsze są często produkty najmniej wartościowe, dlatego w Londynie spotkamy wiele osób otyłych.
Lubimy fakt, że możemy latać taniej niż z Krakowa. Dzięki super promocjom byliśmy za 10 funtów w Kolonii, Dublinie czy za 20 w Nicei. Niestety są też rzeczy, których nie lubimy.
Nie lubimy ciągłego pędu. To miasto jest w ciągłym biegu, wszyscy się spieszą. Biegiem do pracy, biegiem na lunch, wysokie tempo pracy, biegiem do domu, godzina w zatłoczonym metrze, szybka kolacja i do spania. Rano biegim do pracy... itd.
Kolejną rzeczą, której nie lubimy są koszty utrzymania. Każdy myśli, że osoby mieszkające za granicą mają tyle pieniędzy, że nie wiedzą co z nimi robić. Takie osoby od razu wysłała bym, aby pomieszkały trochę właśnie w Londynie. Ceny wynajmu mieszkań są bardzo wysokie, i choć cena produktów spożywczych jest niska, podobnie jak ubrania (nie markowe) to jednak ta pierwsza potrafi "zjeść" większą część dochodów. Na sam koniec zostawię rzeczy, które lubimy i nie lubimy równocześnie.
Nie lubimy metra, ale nie samego w sobie, tylko ciągłego tłoku w środku. W godzinach szczytu, główne linie jeżdżą z częstotliwością co 1-2 minuty, a wagony i tak są wiecznie pełne. Jeśli byśmy mieli lepszą alternatywę, w ogóle nie korzystalibyśmy z tego środka komunkacji. Poza godzinami szczytu jest lepiej i wówczas docenia się fakt, jak szybko można pokonać całkiem duże odległości. Londyńskie metro ma ponad 10 lini, którymi swobodnie możemy przemieszczać się z jednego końca miasta na drugi.
Kolejna rzecz to multikulturowość. Mamy znajomych z Rumuni, Litwy, Mołdawii, Pakistanu, Indii czy Bangladeszu i każda znajomość jest dla nas ważna. Niestety jednak nie zawsze jest tak fajnie, a ta mieszanka kultur i nacji z całego świta to nie same zalety. Ten temat jest jednak dość ciężki, więc zostawimy go bez większego komentarza. Ostatnią rzeczą, którą zarówno lubimy jak i nie, jest samo życie na emigracji. Z jednej strony satysfakcja, ciekawa praca, możliwości, z drugiej strony tęsknota za rodziną, znajomymi. Taka jednak była nasza decyzja, wiedzieliśmy na co się piszemy. Nie narzekamy więc. A kiedy wracamy? Przyzwyczailiśmy się już do tego pytania. Nie ma jednak na nie odpowiedzi. Sami nie wiemy i na razie się nad tym nie zastanawiamy. Może za rok, może za 10 lat, a może za tydzień? Pozdrawiamy i zapraszamy do zwiedzania Londynu i okolicy!
Agnieszka Rola-Kirakosyan (ARMENIA)
Od niemal dwóch miesięcy mieszkam w stolicy Armenii, Erywaniu. Samo miasto zachwyca umiarkowanie, ale jest przepięknie położone na Wyżynie Armeńskiej – wystarczy, że przejdę jakieś 300 metrów i mogę podziwiać Ararat. O samym Erywaniu napisano już całkiem sporo, ale mnie niezmiennie zachwyca i szokuje to, że miasto jest o dwadzieścia dziewięć lat starsze od Rzymu! Odwiedziny w Armenii to zatem prawdziwa gratka dla miłośników kultury (bardzo) antycznej.
Życie obcokrajowca w Erywaniu jest umiarkowanie trudne. Przede wszystkim wszyscy usiłują mówić do mnie po rosyjsku, którego nie znam (w Armenii rosyjski wciąż jest drugim językiem urzędowym). Ogromną tajemnicą jest dla mnie również komunikacja miejska – wszystkie autobusy, marszrutki i trolejbusy opisane są po ormiańsku, a rozkład jazdy czy mapki pozostają w tym kręgu kulturowym rozwiązaniem ideowo obcym, przez co jednym z moich tegorocznych postanowień noworocznych będzie nauka samodzielnego przemieszczania się.
Na plus na pewno zaliczam to, że Ormianie są bardzo przyjaźni i gościnni, co bardzo pomaga mi w zaaklimatyzowaniu się oraz motywuje do nauki języka, który jest moim zdaniem dość koszmarny. W samym Erywaniu działa również, podobno całkiem prężnie, Polskie Towarzystwo Kulturalne, do którego niedługo zamierzam się wybrać.
Dlaczego wybrałam tak egzotyczny kierunek i zamiast na Zachód za chlebem pojechałam na Wschód (za winem :D)? Odpowiedzialność za to ponosi mój mąż z importu. Jemu nie podobało się w Polsce, a mi podobało się w Armenii, więc decyzja o przeprowadzce przyszła mi całkiem łatwo.
Na chwilę obecną jestem umiarkowanie aktywna, uczę się ormiańskiego i pracuję jako copywriter (moja zdalna forma zatrudnienia również była istotna podczas decyzji o przeprowadzce), planuję również zaangażować się we wspomnianą polonię oraz wolontariat.
W Armenii, poza widokami, uwielbiam kuchnię. Większość produktów jest doskonałej jakości, w sklepie bez problemu można kupić świeże zioła, takie jak czerwona bazylia czy estragon, a tradycyjne dania kuchni ormiańskiej są bardzo smaczne! Polecam zwłaszcze sery i wino z granatów.
Na chwilę obecną nie planujemy powrotu do Polski.
Mega, tego szukałam! :)
OdpowiedzUsuńSwietny temat i bardzo sympatyczni goscie. Goraco pozdrawiam ze Szwajcarii juz nieco bialej ;)
OdpowiedzUsuńBędę czytała i na pewno odwiedzę te osoby :)
OdpowiedzUsuńZwróćcie uwagę, że choć mowa o jednym kraju to dwie osoby mają tak różne zdanie. Myślę o Danii. W każdym kraju rozbija się o jego język. Dużo lepszy start mają Ci, którzy mówią w języku urzędowym kraju emigracji. Dostrzegam silną zależność między odbiorem kraju, zadowoleniem, czy wręcz zdrowiem psychicznym a znajomością języka.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że mogłam opowiedzieć kilka słów o swoim wyjeździe u Ciebie, Patryk 😊 ale masz minusa, że mi nie przysłałeś linka do posta, tylko sama znalazłam, gdy na FB opublikowałeś 😁
OdpowiedzUsuńMieszkam w Niemczech i często myślę o powrocie 🤔bardzo tęsknię za rodzina i nie daje mi to żyć... Także podziwiam wszystkich którzy kochają obce kraje
OdpowiedzUsuńSuper!
OdpowiedzUsuńA co do wina, to jakie beczki polecacie. Czy takie? - https://alembik.eu/213-debowe-beczki-na-wino Czy tutaj trzeba zwracać uwagę na jakieś określone parametry? Czy ma znaczenie coś konkretnego?
OdpowiedzUsuń